piątek, 17 października 2008

Śpij, kochanie, śpij....

"Z utęsknieniem spojrzała na łóżko. Cień zasłon zmieniał kolor prześcieradła na lekko różowy, gładka powierzchnia odbijała lekko światło. Satynowa koszulka muskała podłogę falującym w podmuchach przeciągu ramiączkiem. Z trudem odwróciła głowę od kuszącego lekko wgniecionego śladu na poduszce. Nie było czasu.
Nie było czasu na sen… „





To motto przewodnie jakiegoś kawałka mojego życia straciło na aktualności… Teraz już czas na więcej snu, mniej młodości. Trzydziecha z a progiem… Ale ja nie o tym.

Mnie biega o to, że potrzebuję snu, jak kania dżdżu, ale nie umiem na niego znaleźć czasu. Romantyczna wizja, jaką zaczynam ten post, jest u mnie codziennym zjawiskiem. Budzę się rano – w okolicach szóstej, chwytam dzwoniącą budzikiem komórkę i wpycham pod poduszkę, zaznaczając opcję „drzemka”. Mam dziewięć minut, co by tu… zzzz…. Cholera, znowu budzik. „Drzemka”. No trzeba by wstać, chyba zaraz… zzzzz…. Nie no, co z tym budzikiem, przecież wstaję. Dobra, wyłączam. Zaraz wstanę… Zzzz…. No dobra, miałam… Cholera Siódma piętnaście?! Jakim cudem? Ale dlaczego?! Szlagszlagszlagszlag… A może jeszcze dwie minu… Nie, no trzeba wstać! No dobra. Spokojnie… I raz! Dupa. Znaczy nie udało się, dobra – jeszcze raz… Hej ruuup. Stoję. Jak miło. Która godzina? ZA DWADZIEŚCIA ÓSMA!??

I tak every morning... Zastanawiam się, czy, zgodnie z mottem „wyśpię się po śmierci”, nie umrę pewnego dnia z niedoboru snu. Kiedyś mogłam dwie doby stać na nogach i lekko tylko mnie oczy piekły. Teraz regularnie jestem do tyłu o jakąś porcję snu. Następuje powolna kumulacja, której nie pokrył nawet dwutygodniowy urlop i zaczyna mnie wykańczać świadomość, że albo zacznę żyć jak Amisz, albo deficyt będzie narastał.

Nie umiem się wyrzec ani studiów, ani znajomych, ani koncertów, ani cotygodniowego unikania kontaktu z ludźmi w Paradoksie, ani wieczornego prania, gotowania i załatwiania spraw istotnych. A teraz jeszcze doszła potrzeba zaopiekowania się kimś bliskim…

Czeka mnie samotna walka z budzikiem, wieczna tęsknota za pościelą i przeświadczenie, że nie jestem wszechmocna. Kryzys wieku średniego, jak w mordę strzelił…

"W tłumie ludzi czuła się obco. Wszyscy oni podobni byli do miękkich poduszek, które wabią zmęczoną głowę wędrowca. Ale wędrowiec wie, że jeśli skusi się ich miękkością, okłamią ją. Obudzi się za późno, prześpi coś ważnego i straci cenny czas. Jednak myśl o śnie nie opuszczała jej nigdy. Jak mantrę powtarzała „wyśpisz się po śmierci” i nie wiedzieć czemu znikała coraz bardziej…”

Brak komentarzy: