czwartek, 4 grudnia 2008

No i stało się - ku mojej radości i rozpaczy w jednym. Po upływie dekady od terminu oficjalnie osiągnęłam pełnoletność (poprzez oficjalną imprezę osiemnastkową).

Dlaczego te dokładane X lat temu mi się nie udało? Przyczyn było kilka - dom rodzinny, niezbyt zachęcający do hucznego świętowania, inne poglądy, inny charakter i w ogóle inne czasy. Ale tak sobie pomyślałam w głębi duszy - tańcząc salsę przy hiszpańskiej wersji przeboju Beatlesów - że w końcu mogę o sobie oficjalnie powiedzieć, że jestem dorosła. A to więcej niż stan wiekowy przeciętnego obywatela świata Zachodniego.

Spójrzmy prawdzie w oczy - jesteśmy bardzo dużymi dziećmi!

Oczywiście, jak na dziecko internetu przystało, zagooglowałam owo hasło "Dorosłe dzieci" i w pierwszej kolejności posłuchałam bardzo trafnej piosenki:



Tekst tutaj.

Zawsze zastanawia mnie, jak wiele o człowieku mówi jego pochodzenie, jego dzieciństwo. Określa skąd i jak daleko zaszedł do miejsca w którym stoi. Jak w starym buddyjskim przysłowiu: Wiem skąd przyszedłem, wiem dokąd idę, a więc wiem gdzie w tej chwili stoję. Ja obie te kwestie próbuję teraz rozwiązać, ale jedno wiem - gdziekolwiek zajdę, sama jestem za to odpowiedzialna. Pomimo trudnego dzieciństwa (DDA), zakrętów i różnych wypadków losowych sama odpowiadam za swoje życie. A to nie jest częste zjawisko - być może dlatego lubię się tym chwalić. Dzisiejsza rzeczywistość wychowuje ludzi uzależnionych od prostych, szybkich i pozbawionych odpowiedzialności rozwiązań. Słynny chwyt marketingowy "Tanio, szybko, sprawnie." jest zmorą codziennego życia. Jeśli nasze przyjaźnie, związki, relacje, doświadczenia nie są "tanie, szybki i sprawne" - tracimy zainteresowanie, odcinamy się, przestajemy próbować coś naprawiać. Szukamy nowej zabawki, która obiecuje, że: "tanio...".

Nie mamy w zwyczaju szukac samodzielności, wychodząc z założenia, że nasze "bezstresowe" wychowanie nakłada na naszych rodziców obowiązek ułożenia nam życia (" I żeby jeszcze było szczęśliwe! Pamiętaj mamo!". Przeczytałam niedawno anegdotę, która mnie do tego artykułu zainspirowała:

Przychodzi mi na myśl historia młodzieńca, który uparcie, rok w rok, przychodził do ojca z pytaniem, czy jest wystarczająco dojrzały, żeby opuścić dom rodzinny i zacząć własne życie. Odpowiedź była za każdym razem taka sama: - Nie, synu, nie jesteś jeszcze dojrzały.

I tak mijały dni, miesiące, lata. Syn wydoroślał, zestarzał się, a mimo to otrzymywał wciąż tę samą odpowiedź. Gdy ojciec znalazł się już na łożu śmierci, pełen żalu syn zapytał wreszcie, dlaczego ten zmarnował mu życie i nigdy nie pozwolił opuścić domu, założyć własnej rodziny. Dlaczego zawsze sądził, że nie jest dostatecznie dojrzały?

Odpowiedź była prosta: - Gdybyś był wystarczająco dojrzały, nie pytałbyś mnie o zgodę, sam podjąłbyś decyzję.

W artykule "Wszyscy jesteśmy niedojrzali" możemy przeczytać:
Kultura dziecinnieje, stając się pożywką dla wszystkich młodych duchem bez względu na wiek. Myszka Miki na koszulce dojrzałej kobiety czy 30 letni "chłopiec” przed PlayStation doskonale obrazują bilans kulturowych przemian.
Dalej następuje definicja pojęcia KUDULT - połączenie słów kid (dziecko) i adult (dorosły). Wspomniany w artykule syndrom Piotrusia Pana - aktualnie specjalistyczne pojęcie w psychologii - jest jednym z powodów, dla których nie zdecydowałam się jeszcze na życiowego partnera. Może faktycznie (jak stwierdza artykuł) współczesne mi pokolenie trzydziestolatków zrobiło sobie z początków dorosłej egzystencji rekompensatę za brak zabawek i czekolady w dzieciństwie. A może to komunizm wychował nas w przeświadczeniu, że odpowiedzialność powinien przejąć ktoś z wyższej władzy, a nam pozostaje jedynie rościć oczekiwania... Przekonanie, że "nam się należy", że "inni mają lepiej - pewnie nieuczciwie", że "albo będzie nam dane, albo się zbuntujemy" króluje w głowach trzydziestolatków, ale i późniejszy wiek nie stroni od tego poglądu. Jakkolwiek uważam, że los emeryta w Polsce jest nie do pozazdroszczenia i słusznie złości ich odbieranie im prawa do godnej starości, tak już roszczenia wszelkiego kalibru uważam za dowód zdziecinniałości.

Demonstracje, protesty, lamenty - to wszystko reakcje na poziomie pięciolatka. Dorosłe zachowanie zakłada postawienie warunków, przedstawienie naszego punktu widzenia na ich spełnianie - w tym, niestety możliwe metody osiągnięcia tego spełnienia, a na koniec konsekwentne egzekwowanie umowy. Jako społeczeństwo i jako dorosła jednostka jesteśmy do tego zdolni. A także zdolni jesteśmy do zaakceptowania cudzych ograniczeń i zadbania samodzielnie o nasze potrzeby. Może i świat nie jest uczciwy, ale to od nas zależy, co w nim możemy zmieniać...

Z drugiej strony - mamy wiele powodów, żeby uciekać od dorosłości. Pierwszym z nich może być fakt, że wyrwała się z jasno określonych ram i faluje przed nami na wietrze konsumpcjonizmu i infantylizmu naszej codzienności. Prawdziwa miłość po prostu się romantycznie zdarza, zamiast być efektem dojrzałego wyboru i - przyznajmy to szczerze - ciężkiej pracy nad rozwojem własnym i nad związkiem. Jednak romantyczne komedie kreują w nas przeświadczenie, że jeśli pojawiają się trudności, to miłość nie jest prawdziwa i pełna - bo miłość, to źródło niegasnącego uczucia szczęścia, a nie brudne skarpetki, codzienne zmęczenie i nieuniknione życiowe konflikty. Tak samo fortuny, sukcesy i inne rzeczy o których marzymy w skrytości ducha możemy w każdej chwili wygrać lub cudem osiągnąć, zamiast ciężko i długotrwale wypracować - takie "od zera do bohatera". Zniknęło społeczne przekonanie, że miarą dojrzałości jest jakość i skuteczność naszych dokonań. Że rodzina, status i majątek wynikać muszą z naszego trudu, a nie z chwilowego kaprysu losu. Wolimy czekać na cud, na wymarzonego księcia lub szóstkę w Lotto, niż zakasać rękawy i przejąć ODPOWIEDZIALNOŚĆ za własne życie. Ja sama wciąż oglądam się za siebie w trudnych chwilach, marząc, że ktoś mnie "uratuje" - zabierze wszystkie problemy, pokocha i ułoży na miękki puchu do końca życia.


Wiele mogłabym napisać o moim rozczarowaniu dorosłością - wygląda na to, że jest to miejsce dość samotne i trudne do obronienia. Powinnam chcieć pieniędzy, zabawek, zaspokajania próżności, zależałych dziecinnych potrzeb i wygórowanych oczekiwań. Za sam fakt że jestem nie należy mi się wszelki komfort życia - świat jest w tej kwestii dość sprawiedliwy. To jaka jestem określa co dostaję, Jeśli żyję dziecinnymi iluzjami, nie dostaję nic realnego - tylko zabawki, poczucie oderwania od rzeczywistości, płynięcia na fali, odurzenia.
Dorosłość stawia mnie na pewniejszym gruncie - wśród ludzi, których mogę realnie chwycić za rękę, kiedy mi źle lub się boję, w świecie możliwości, które pozwalają mi samej kształtować swój los, w świecie namacalnych osiągnięć i realnego uczucia szczęścia. Czasem to szczęście wydobywa ze mnie beztroskie dziecko - ale tylko dlatego, że jako dorosły troszczę się o tą część siebie, tworząc jej bezpieczne warunki do bycia dzieckiem. Bo jedyne co łączy nasze dorosłe dzieci to wspólny strach przed okrutnym światem, który nigdy nie pozwolił im poczuć się bezpiecznie. Więc jak my sami - jako dorośli - możemy zapewnić komukolwiek bezpieczeństwo?

Cóż, próbujmy.

Brak komentarzy: