wtorek, 18 listopada 2008

W tęsknocie za Milusiem.


Janusz Christa odszedł.

Naprawdę zasmuciła mnie ta wiadomość. Jeszcze bardziej zasmuciło mnie odkrycie, dlaczego przez kilka ostatnich lat nie mogliśmy cieszyć się jego rysunkami.
Ponieważ zamierzam tutaj napisać parę słów o człowieku, warto zamieścić szybką biografię pana Christy.


Christa jest wileńskim, przedwojennym Polakiem, urodzonym 19 lipca 1934 roku. Przeżył wojnę w Wilnie, aby w 1945 roku uciec wraz z
rodziną przed Armią Czerwoną na polskie wybrzeże. Wtedy zamieszkał w
Sopocie, gdzie spędził niemal całe swoje życie. Tam stawiał pierwsze
kreski i zarysował swoje życie dokumentnie.


Już od powszechniaka gryzmoliłem i gryzmoliłem.
Na wszystkich lekcjach. Całe zeszyty były zabazgrane.
Nauczyciele zwracali uwagę, wzywali rodziców, obniżali stopnie.

Ale ja mam podzielną uwagę, więc rysowanie
wcale mi nie przeszkadzało w uważaniu na lekcjach.
Po kilku wizytach w szkole mama powiedziała:
„Nic nie poradzimy, on już tak ma”


Janusz Christa konferencja prasowa zorganizowana przez wydawnictwo Egmont z okazji wznowienia komiksów o Kajku i Kokoszu.

Debiut
Christy przypada na jego bardzo młode lata – jako 23 letni rysownik
opublikował pierwszy pasek w czasopiśmie „Jazz”. Pasek ten dotyczył
tańczenia rock’n’rolla. ^^



Kolejny
komiks zamieszczony w tej gazecie to komiksowa "Opowieść o Armstrongu",
sławnym muzyku. Ale nie tylko rysunek zaprzątał jego głowę – Christa
był całkiem dobrym perkusistą (rozważał nawet karierę muzyczną), a
także zapalonym żeglarzem, co wkrótce dało o sobie znać w rysowniczej
karierze.



W 1958 roku już jako stały współpracownik Christa
rysował dla dwóch tytułów. W czasopiśmie „Przygoda” publikował krótkie
przygody Kuka i Ryka, zaś dla „Wieczoru Wybrzeża” próbował z „Kichasiem” - kotem strzelającym do ludzi w parku z
ukradzionego kupidynowi łuku, oraz o Jackiem O'Keyem. Pierwsza
historyjka się nie przyjęła, zaś druga – umiejscowiona na Dzikim
Zachodzie – nie spodobała się peerelowskim cenzorom. Wtedy po raz
pierwszy na łamach gazety pojawił się marynarz Kajtek-Majtek – efekt
marynistycznej pasji Christy.




Pierwsza
odsłona Kajtka jak widać różniła się od jego ostatecznej - czyli
najlepiej znanej czytelnikom - wersji. Od pierwszego paska z
15 października 1958 r. do 22 listopada 1961 r. marynarz Kajtek
występował solo. Później u jego boku pojawił się Koko – zabawny
głuptas, który potrafił zawsze i wszędzie spowodować zabawne kłopoty. Kłopotów tych – za co Chriście należy się szczery podziw – starczyło na sześć pasków tygodniowo przez czternaście lat. Przez
ten czas Kajtek i Koko poddani zostali operacjom kosmetycznym
podróżowali w czasie i przestrzeni (w kosmosie bohaterowie spędzili
trzy lata - 1265 odcinków, lata 1968-72). ), a także zmieniali się w
detektywów. W 1972 roku, kiedy lekko już znudził się dwoma marynarzami,
przeszczepił ich w czasy słowiańskich wojów – od tej pory Kajko i
Kokosz podbijają młode (i teraz już całkiem posunięte w latach) serca.
W tym czasie Christa zaczął publikować komiksy w „Świecie Młodych”.

W tamtym czasie Christa
rysował także dla „Relaksu”. Pierwszy raz pojawili się tam kolejni
„potomkowie” Kajka i Koka - Gucek i Roch ( "Tajemniczy rejs" i "Kurs na
Półwysep York"). To tam można było odnaleźć rewelacyjną serię "Bajki
dla dorosłych", w których Christa wykazywał się poczuciem humoru i ciętym językiem:
"Rumak rycerza zalotnika ujrzawszy w miejscu swego pana – łabędzia niemego,
z właściwą rumakom bystrością zaproponował:

– Właź na siodło. Będziemy udawać pegaza. "
Postacie z bajek Christy drwiły w oczywisty sposób z
baśniowych stereotypów, zahaczając często o wątki erotyczne, ale też
myjąc zęby, grając w piłkę i robiąc różne inne bardzo współczesne
autorowi rzeczy (Bajka o Inspektorze Nadzoru Budowlanego? - a czmu nie).


W Relaxie publikował też cykl dowcipów o dżdżownicach, żeglarzach i palaczach - wszystkie, jak to się mówi, "chwyciły".


Christa
rysował do 1990 roku. Później choroba oczu uniemożliwiła mu dalsza
karierę. Jak mało opłacalne w Polsce jest rysowanie komiksów przekonał
się właśnie wtedy - dopiero podpisując umowę z Jupi Direct na wznowienia "Kajka i Kokosza" zdobył pieniądze na operację. Do rysowania jednak nie wrócił.


A
szkoda bardzo... Na jego komiksach wychowały się pokolenia. Dzisiaj, w
świecie gdzie rządzą pokemony i bijatyki między herosami, perypetie
dwóch wojów, smoka Milusia (mój faworyt), zbója i czarownicy, Zbójcerzy
i ich wodza Hegemona... łezka się w oku kręci.
Do dziś pamiętaj
swoją fascynację Milusiem i kraina Borostworów. Nie można było mnie
oderwać (do dziś mam wszystkie numery komiksu i galopującą wadę wzroku
od czytania ich po ciemku).


Pomyślałam
sobie, jakie to smutne, że ktoś tak istotny dla mojego, nazwijmy to,
wychowania, po prostu żył sobie obok zupełnie sam w lekkim zapomnieniu.
Jak widać, jest to kolejna opowieść z
krainy mojego dziecięcego sentymentu, ale cóż zrobić - marzy mi się
powrót do rzeczywistości, w której ważne były pomysły, wykonanie i
inteligentne teksty od litrów krwi, komputerowej animacji naprawdę
wielkiej spluwy i błyszczących, brokatowych minispódniczek ( z pewnością magicznych).

Bo co taka Wróżka z Księżyca mogłaby zrobić czarownicy Jadze? Za przeproszeniem fiuknąć. Na różowo, lelum polelum...








2 komentarze:

Armand pisze...

Chwilę tu nie zaglądałam, patrzę - a tyle ciekawych notek do nadrobienia :) Piszesz w interesujący sposób o interesujących sprawach, pozwoliłam sobie dodać do obserwowanych. Pozdrawiam :))

Azja pisze...

Dzięki.
U mnie pisanie przychodzi falami.
Ostatnio widać mam płodny okres. :)
Pozdrawiam